Posesyjni – jeden z pierwszych studenckich klubów na Śląsku powstał w Leszczynach
Rok 1969. PRL, kilka miesięcy po buncie studentów, krwawo stłumionym przez ówczesną władzę, w niewielkich Leszczynach, miasteczku, gdzie nie nie było nawet szkoły średniej, powstał jeden z pierwszych na Śląsku studenckich klubów. "Posesyjni" organizowali imprezy, które do dziś owiane są legendą. O studenckim życiu "po sesji" opowiada Radiu 90 Krzysztof Kluczniok, jeden z pierwszych członków klubu. To historia, którą warto wysłuchać.

„Posesyjni” trzymają się razem do dziś
Maj 1969 roku. Kilka miesięcy wcześniej, komunistyczna władza brutalnie rozprawiła się z ruchami studenckimi, protestami. Życie studenckie wokół wielu uczelni w kraju wyglądało już zupełnie inaczej, zamarło. I niewielkie Leszczyny. W sąsiedztwie kopalnia, bloki, zaledwie kilkanaście tysięcy mieszkańców, trzy podstawówki… I to właśnie tam – nie w Katowicach, nie w Gliwicach, ale właśnie w tam, powstał jeden z pierwszych klubów studenckich na Śląsku. Z dala od wyższych uczelni. Ba! W Leszczynach nie było wówczas nawet szkoły średniej. A oni – studenci znający się z jednej ławki w podstawówce, szkoły średniej, do której chodzili w Rybniku, z grupy ministrantów czy po prostu „z osiedla” zawiązali klub studencki Posesyjni. Byli zaledwie drugą, albo trzecią tego typu organizacją na Śląsku.
Dlaczego „Posesyjni”? Po pierwsze, bo działali po sesjach:
To jest taka wersja, bardziej wygładzona… Autorem nazwy był mój brat Andrzej, który wtedy był na trzecim roku ekonomii. Nazwa wywodziła się od tego, że większość egzaminów zdawało się wtedy w terminach tzw. posesyjnych
– mówi Krzysztof Kluczniok, jeden z pierwszych członków klubu.
Wraz z nimi do „Posesyjnych” należały także siostry Wiatrak, Zygmunt Depczyński z Politechniki, Edward Fojcik i Bolek Żukowski. Założycielem był Janusz Michalski. Potem dołączali kolejni, którzy zamiast pracy na kopalni, szukali dobrych kierunków na uczelniach w całym kraju.
To, że władza i lokalne zakłady pracy przychylnym okiem spoglądali na działających studentów, do dziś wielu z nich dziwi…
Krzysztof Kluczniok: Podziwiam do dzisiaj, ówczesne władze Leszczyn, szczególnie najważniejszego wtedy w Leszczynach pierwszego sekretarza Zbigniewa Szmatłocha, że niemal w rok po wydarzeniach marcowych, nagonkach udało mu się doprowadzić do tego, że wyrażono zgodę na utworzenie zamiejscowego, jedynego klubu studenckiego w miejscowości, w której nie było wyższej uczelni i zarazem drugiego chyba na Śląsk.
Radio 90: Nie dość, że nie było w Leszczynach wyższej uczelni, to nie było nawet szkoły średniej…
Krzysztof Kluczniok: Raptem były trzy podstawówki i to wszystko. Okres trudny, ale gdyby nie przychylność towarzysza Szmatłocha – jak wtedy się mówiło – pewnie by do tego nie doszło.
Od pomysłu do zawiązania struktur nie minęło dużo czasu, bo też wtedy do działania nielicznych studentów z Leszczyn, nie trzeba było namawiać:
Krzysztof Kluczniok: Inicjatywa wyszła od trójki absolwentów I Liceum Powstańców Śląskich w Rybniku: Janusza Michalskiego, Bolka Żukowskiego i Piotra Zgrai. Oni byli z jednego rocznika, byli wtedy na drugim roku studiów i u nich zakiełkował ten pomysł. Skontaktowali się z kilkunastoma studentami, doszliśmy do wniosku, że dobrze by było spróbować coś robić, a to środowiskowo bardzo zróżnicowane, bo Bolek studiował prawo we Wrocławiu, Janusz prawo w Katowicach, Piotruś na Politechnice, Gienia Wiatrak na polonistyce, Basia Wiatrak na medycynie, ja na ekonomii, dwóch czy trzech jeszcze na Politechnice, także byli z różnych środowisk, ale bardzo mała różnica wiekowa była między nami. Ja byłem wtedy na pierwszym roku studiów, a najstarsi byli chyba na czwartym, to były trzy lata różnicy. Poszliśmy do klubu górniczego, panie Maria Muchowa – ówczesna kierowniczka, powiedziała, że musi zasięgnąć opinii i po jakimś czasie się okazało, że władze administracyjno-partyjne czy partyjno- administracyjne wyraziły zgodę. Był to dla nas i nie tylko, podejrzewam dla nas, pewien szok, że rok po marcu udało się w takiej „pipidówce” założyć klub studencki.

Sesja „Posesyjnych” / fot. archiwum Krzysztofa Klucznioka
Wsparcie kopalni Dębieńsko
To oni tworzyli pierwsze audycje dla radiowęzła w kopalni Dębieńsko, organizowali wieczory kabaretowe, przedstawienia, dyskusje.
Krzysztof Kluczniok: O polityce praktycznie w ogóle nie rozmawialiśmy. To zaczyn był taki, żeby coś robić z kulturą, historią lokalną. Później weszliśmy w struktury ZSO i wtedy już mieliśmy jakby dwie podpory: siedzibę i wsparcie kopalni jako właściciela tego obiektu, a z kolei Śląska Rada Klubów Studenckich pomagała nam merytorycznie.
Przychylnym okiem na działalność młodych, aktywnych studentów, spoglądała dyrekcja kopalni Dębieńsko, wówczas żywicielki gminy…
Radio 90: A co to oznacza, że mieliście wsparcie kopalni? Jakiego typu to było wsparcie poza tym, że pozwolono wam w klubie Górnika zajmować pomieszczenia?
Krzysztof Kluczniok: To już było bardzo dużo, bo mieliśmy swój lokal i musieliśmy za niego płacić. Pomogli nam się tam jakoś umeblować wstępnie. Poza tym, to nie była jednostronna „miłość”, bo nasi koledzy realizowali kilka audycji dla radiowęzła zakładowego na kopalni. Robili to właśnie Bolek Żukowski, Edek, Fojcik i Romek Szymański utworzyli takie studio BER 505. 505 to był numer pokoju Bolka Żukowskiego w akademiku we Wrocławiu i nagrywali im audycje. Była to wzajemna korzyść i dla tego środowiska górniczego, a dla nas przede wszystkim mieliśmy bazę. Bolek tam wymyślał tematy, uzgadniał to z przedstawicielem kopalni, radiowęzła kopalnianego i nagrywali to już na kopalni w radiowęźle. My na początku nie mieliśmy żadnego sprzętu, dopiero po kilku latach, jak już byliśmy w strukturach Śląskiej Rady Klubów Studenckich dostaliśmy pierwsze pieniądze, to mogliśmy kupić jakieś tam wzmacniacze, magnetofony i inne rzeczy. To było ogromne wsparcie. W bardzo krótkim czasie udało nam się zrobić parę imprez, które potem już weszły w tradycję lokalną, kulturalną. Przede wszystkim to były Otrzęsiny.
Otrzęsiny i przyjęcie „nowych” do Posesyjnych
Huczną imprezą plenerową żacy z „Posesyjnych” przyjmowali do swojego grona kolejnych adeptów, pierwszoroczniaków. „Otrzęsiny” były wielkim wydarzeniem, angażującym lokalnych mieszkańców. Wypożyczano stroje dawnych żaków, przyszłych studentów ubierano w pokutne worki, zapinano w dyby. Uczestnicy show szli ulicami miasta, za nimi jechały drabiniaste wozy. Nawet najstarsi mieszkańcy z zaciekawieniem przyglądali się komedii. Na tych kilka godzin w roku, studenci otrzymywali nawet od władz miasta symboliczny klucz do bram miasta, tak jak to wielokrotnie później w większych miastach czyniono w czasie Juwenaliów.
Skoro mieliśmy klucze do bram miasta, to pobieraliśmy myto na rogatkach, od nielicznych wówczas przejeżdżających samochodów
– wspomina Kluczniok.

Przyszli żacy maszerują ulicami Leszczyn / fot. archiwum Krzysztofa Klucznioka
Wydarzenie organizowano w parku miejskim w Leszczynach. Najpierw były delikatne „tortury” najmłodszych żaków, potem impreza plenerowa połączona z koncertem. I to wydarzenie dało początek odbywającym się potem przed kilka dekad Dniom Czerwionki-Leszczyn.

Otrzęsiny / fot. archiwum Krzysztof Kluczniok
W niewielkich Leszczynach gościł kwiat inteligencji, świata artystycznego
To do niewielkiego Klubu Górnika w Czerwionce przyjeżdżał wówczas profesor Popiołek, rektor Uniwersytetu Śląskiego, aktor Witold Pyrkosz, czy Marek Perepeczko.
Krzysztof Kluczniok: Myśmy utworzyli kilka sekcji, które zajmowały się oddzielnymi tematami. Była sekcja turystyki, organizowała wycieczki, była sekcja związana z działalnością artystyczną. I tu weszliśmy w kontakt ze Śląską Radą Klubów Studenckich, sędzią Sądu Najwyższego Józefem Musiołem i z innymi organizacjami, które pomagały nam w promowaniu kultury, głównie kultury studenckiej. W tym czasie, czyli właściwie początek lat 70-tych, to był okres, kiedy była taka duża impreza studencka „MULIMARE”, czyli muzyka, literatura, malarstwo i reszta, gdzie prezentowane były dorobki klubów studenckich z całej Polski i my jako gościliśmy wtedy najlepszych artystów ruchu studenckiego prawie z całej Polski. Począwszy od kabaretów, piosenkarzy, muzyków, poprzez wystawy malarskie – też tu robiliśmy. Nawet plenery malarskie tu u nas były.
Za swoje zaangażowanie i pracę społeczną „Posesyjni” byli też nagradzani. Generał Ziętek, rządzący wówczas Śląskiem, docenił ich starania o kultywowanie pamięci o powstaniach, a potem, na początku lat 70-tych żacy z Leszczyn zajęli pierwsze miejsce w ogólnopolskim Konkursie Klubów Studenckich o Nagrodę Czerwonej Róży.
To było ogromne wyróżnienie dla nas, bo przy takich potężnych ośrodkach jak chociażby katowicki „Pyrlik”, my z naszą grupą kilkunastu osób, zostaliśmy dostrzeżeni. Nagrodę odbierałem sam w warszawskiej 'Stodole”. Kto tam wtedy o Leszczynach w ogóle słyszał…
– wspomina Kluczniok.

Występ teatrzyku / fot. archiwum Krzysztofa Klucznioka
Grono żaków, „Posesyjnych” nawet po zakończeniu studiów pierwszej ekipy wciąż się rozrastało. Dołączali jako sympatycy – uczniowie szkół średnich. Klub liczył nawet setkę osób. W gronie zawiązywały się przyjaźnie na całe życie, małżeństwa.
Wielu z nas nie porzuciło pracy społecznej. Janusz Michalski, był naczelnikiem gminy, ja wicestarostą rybnickim. Ta praca, ten charakter pracy pozostał z nami przez lata. I do teraz lubimy się czasem spotkać. Kilka lat temu zorganizowałem spotkanie na 50-lecie powstania klubu. Przyszło kilkudziesięciu byłych już „Posesyjnych”
– mówi Kluczniok.
Czytaj także:
- Jak pojadą autobusy w Rybniku w święta? Uwaga pasażerowie, są zmiany!
- Wspólny Stół w Rybniku czynny przez całe święta. Przybywa ludzi samotnych, to dla nich