Pralki, futra i opony do malucha kupowało się na książeczki „G”. Gieweksy – sklepy dla wybranych, wielu wciąż wspomina z sentymentem
W domu pani Grażyny, w jednej z łazienek jeszcze do niedawna na ścianach zobaczyć można było zielone kafelki kupione w latach 80-tych na książeczkę "G”. Przez ponad trzy dekady pani Aleksandra prała ręczniki, pościele i firanki w pralce Polar, którą w górniczym sklepie "G" kupił jej syn (pracował w kopalni Szczygłowice) wiele lat temu. Gospodynie z Gaszowic, żony górników z kopalni Marcel czy Rydułtowy, z nostalgią wspominają czasy, kiedy godzinami stało się w kolejce, żeby kupić elektryczny magiel do prasowania. Oj, to był dopiero towar luksusowy! Gieweksy wracają we wspomnieniach mieszkańców regionu.

Dla górników „gieweksy”, dla reszty pewexy
W latach 80. w miastach takich jak Knurów, Rybnik, Czerwionka czy Zabrze, jak grzyby po deszczu wyrastały specjalne sklepy „G”, w których obsługiwano wyłącznie rodziny należące do górniczej braci. Pamiętacie „kasprzaki, pralki Diana czy Frania, dżinsowe kurtki czy nawet pierwsze magnetowidy? Te cuda przez dekady można było znaleźć w tysiącach polskich domów.
To były bardzo fajne sklepy, dla nas, rodzin górniczych, bo można było kupić wszystko – AGD, ubrania, bieliznę dla dzieci, dla dorosłych. Osobiście pamiętam kupiłam sobie kiedyś koszulę, piżamkę, która po prostu ze starości się rozpadła, ale była takiego dobrego gatunku, że rozsypała się po kilku latach. (…)
Takim ciekawym towarem była prasownica elektryczna, tzw. magiel. Do pościeli, koszulek, ale trzeba było za tym stać. Nie ukrywam, że były kolejki. (…)
We wrześniu 1981 roku Rada Ministrów podjęła Uchwałę nr 199 w sprawie środków zapewniających zwiększenie wydobycia węgla kamiennego. O ile w punkcie pierwszym potwierdzała zasadę wszystkich wolnych sobót w kopalniach węgla zgodnie z podpisanym wcześniej Porozumieniem Jastrzębskim, to dalej w całości poświęcona była określeniu warunków, płacy i specjalnych środków, które zachęcały górników do podejmowania pracy w wolne soboty. Zgodnie z uchwałą praca w soboty opłacana miała być podwójnie, a kwota ta była wyłączona z podatku wyrównawczego. Wynagrodzenie to, lokowane na specjalnych książeczkach oszczędnościowych PKO na hasło „Górnik”, uprawniało do nabywania atrakcyjnych towarów. Efekt? Górnicy fedrowali na potęgę.

fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Gieweksy przy kopalniach
Sklepy „G” niczym grzyby po deszczu wyrastały w górniczych miastach, na skrajach osiedli, najczęściej w bliskim sąsiedztwie kopalni.
Chyba po to, żeby górnik idąc na szychtę w kolejną sobotę mógł zobaczyć przez wystawę po co to robi, żeby wiedział, co za to może kupić
– śmieje się jeden z emerytów górniczych z kopalni Dębieńsko.
Na książeczki „G” można było kupić towary luksusowe (jak na tamte czasy), których brakowało w handlu – meble, kafelki, armaturę, odkurzacze, telewizory, rowery, skutery, garnki. Były też meble, narty. I właśnie taki komplet nart dla całej rodziny nabył w latach 80-tych Ryszard Bluszcz z Szczejkowic:
Ryszard Bluszcz: Najbardziej pamięta się narty dla całej rodziny. Jeździłem w góry „maluchem” i na bagażniku miałem zapięte cztery pary nart. Dyrektor Kapłanek, ówczesny dyrektor kopalni był takim człowiekiem, który zainicjował wycieczki w góry, zakładowe. W soboty się pracowało, a w niedziele – „weekendowało”.
Radio 90: Opłacało się wtedy pracować w te soboty?
Ryszard Bluszcz: Kto by wtedy nie pracował? Jak i pralki automatyczne i telewizory kolorowe można było za to kupić i opony do malucha. Mam taką w szafie kurtkę „panterkę”, którą kupiłem żonie, ale jest już tak wychodzona, że nadaje się już tylko jako eksponat.
W sklepach zawsze były tłumy, ale nie trzeba było tworzyć komitetów kolejkowych czy list. Bardzo często sięgano po artykuły wyposażenia domów i mieszkań.
Jak jedna rodzina kupiła pralkę, to się trzy dni z radości imprezowało
– mówi nam emerytowany górnik kopalni Dębieńsko w Czerwionce-Leszczynach.
Automat kupiliśmy w sklepie „G”. Jeździliśmy po sklepach po całym powiacie, żeby go znaleźć. Nie pamiętam ile wytrzymał, ale na pewno dłużej niż te produkowane teraz. (…)

fot. Zbiory Muzeum w Rybniku
Towary iście luksusowe
Trzeba było swoje odstać. Pani Grażyna z Koła Gospodyń Wiejskich w Szczerbicach w sklepie górniczym kupiła wymarzone meble do kuchni. – Nie było na wymiar, brało się takie, jakie przyszły, najwyżej mąż dopasował rozmiar szafki – mówi nam gospodyni.
Było tak, że brało się na przykład buty zimowe niezależnie od rozmiaru, tylko jakie były i potem się wśród rodziny i znajomych szukało na wymianę (…) Sobie kupiłam na pewno kuchnię i ta która przyszła, była w sklepie, to się brało, a nie była na wymiar. Staliśmy też za kafelkami do łazienki, a że przyszły zielone, to wzięliśmy zielone.
Jak o książeczkach „G” pisała rybnicka prasa w maju 1989 – „Ponieważ popyt przewyższał podaż, o zakupach górników na książeczki „G” ostatecznie decydowała kopalniana komisja socjalna. Pod koniec lat 80-tych zaczęła funkcjonować instytucja przetargu, tzn. samochody kupowali ci górnicy, którzy dysponowali największą sumą pieniędzy zgromadzoną na książeczce ,,G”. Ostatni przetarg na samochody w chwałowickiej kopalni odbył się 25 maja 1989 roku. Stanęło do niego blisko 150 górników, przy czym szansa była jeden do pięciu, gdyż samochodów było tylko 30.
Do tego doszła niezwykle restrykcyjna polityka wobec górników opuszczających pracę. Nie respektowano nawet zwolnień lekarskich, z wyjątkiem udzielonych na skutek wypadku przy pracy. Każdy inny powód opuszczenia dniówki powodował utratę szczególnych uprawnień. System odpisów zarobków za pracę w wolne soboty na książeczkę „G” i związane z tym szczególne przywileje, wyobcowywał górników ze społeczeństwa. Różnicował także wewnętrznie załogi, gdyż szczególne przywileje dotyczyły tylko pracujących pod ziemią i w tak zwanym ciągu technologicznym.
Sklepy na „G” zniknęły na początku lat 90., razem z reformą górnictwa.
Czytaj także: