Święto pracy w PRL: najpierw obowiązkowo na pochód, potem na festyn do parku
Święto pracy w PRL było ważniejsze niż Boże Narodzenie, urodziny teściowej i 11 listopada razem wzięte. W wolnym dniu obowiązkowe było stawienie się na pochodzie. Młodzież niosła portrety Stalina, górnicy kilofy.

Szacowany czas czytania: 03:15
W dniu pierwszomajowym pozdrawia was i wyraża wam gorące uznanie za ofiarną, wydajną i twórczą prace rząd Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej i cały naród Polski. Podnieśmy wyżej nasze bojowe sztandary, niech żyje solidarność mas pracujących całego świata. Niech się święci 1 maj!
Tymi słowami wypowiedzianymi na Placu Defilad w Warszawie 1 maja 1953 roku Bolesław Bierut przywitał uczestników pochodów pierwszomajowego. Plac wypełniony był wówczas szczelnie. Nie ma się co dziwić, to właśnie 1 maja, a nie Boże Narodzenie, Wielkanoc czy 11 listopada, był najbardziej hucznie obchodzonym świętem w okresie PRL-u. Wszystkie święta państwowe w PRL-u były pretekstem do szerzenia propagandy, poparciem dla władzy ludowej, manifestacją dumy z bycia robotnikiem oraz wychwalaniem pracy przy budowie komunistycznej ojczyzny. Dla jednych 1 maja stanowił symbol zniewolenia społeczeństwa, dla innych – wspomnienie związane z zabawą i świętem.
Święto pracy w PRL najważniejsze
Mimo iż najważniejsze dla władzy święto było dniem wolnym od pracy, nie można było liczyć w tym czasie na odpoczynek. Każdy obywatel był bowiem zobowiązany do udziału w pochodzie. Prezentowały się na nim wszystkie grupy zawodowe, dumnie dzierżące sztandary i proporce swoich zakładów pracy. W pochodach tych brały udział również szkoły i harcerze. Każdy miał wyznaczone miejsce i jak już wspomniano, taka obecność była obowiązkowa.
Jak czytamy w opracowaniu przygotowanym przez pracowników naukowych Muzeum Historii Polski, maszerujący musieli mieć przy sobie atrybuty swojej grupy zawodowej.
Hutnicy maszerowali w maskach ochronnych, górnicy nosili kaski i zarzucone na ramię świdry; junacy Służby Polsce trzymali łopaty, pracownicy budowlani mieli na twarzach okulary spawalnicze. Strażacy defilowali z wężami gaśniczymi, lekarze w kitlach i ze stetoskopami, rybacy nieśli sieci, murarze – kielni, rolnicy – wycięte z kartonu snopy zboża, rozmiarami przypominające wielkanocne palmy.
Nie ma mowy o spontaniczności, wyreżyserowany spektakl
W tym dniu nie mogło być mowy o spontaniczności. Cały pochód planowano z góry, wzorem zaś była oczywiście uroczystość odbywająca się w Warszawie. Rozpoczynano ją od przemówienia przedstawiciela partii, który podkreślał wagę tego święta, a następnie pochód maszerował ulicami miast. Idący tłum wymachiwał flagami i czerwonymi szturmówkami, niósł transparenty z wypisanymi na nich hasłami propagandowymi, wznosząc przy okazji odpowiednie okrzyki.
Przebieg uroczystości był starannie reżyserowany: na podstawie co roku aktualizowanych wytycznych Biura Politycznego komitety partyjne w całym kraju przygotowywały scenariusze pochodów. Ustalano treść haseł na transparentach i zatwierdzano projekty dekoracji.
Nie inaczej było oczywiście w naszym regionie. W latach 50 i do połowy lat 60 w Rybniku głównym miejscem obchodów uroczystości święta pracy był rynek. To tam gromadzili się polityczni dygnitarze, przedstawiciele władz i zakładów pracy. Na starych fotografiach z tego okresu widać tłumy. W latach 70 i 80 uroczyste apele i przemówienia nie były już wygłaszane na rybnickim rynku. Pochód docierał wówczas na Plac Wolności, gdzie na schodach prowadzących do teatru była ustawiona mównica. Najpierw część oficjalna, a później na skwerach i boiskach odbywały się festyny i pikniki.

W Raciborzu na początku ludzie zbierali się na Placu Długosza. Wówczas nie było na placu jeszcze betonowych płyt, tylko pył, potem wszyscy szli w kierunku ulicy Wojska Polskiego. Tam, niedaleko siedziby policji budowano trybuny, na których stali oficjele. Ludzie maszerowali dalej, aż do kina Bałtyk. Tam pochód się rozwiązywał.
Zobaczcie archiwalne zdjęcia z Rybnika (fot. Archiwum Domu Kultury w Chwałowicach)
Czytaj także: