Przejdź do menu głównego Przejdź do treści

REKLAMA

Wspominają browar w Rybniku. Historia piwowarstwa jest w mieście niezwykle długa

Wspominają browar w Rybniku, jego historię. Przypomnieniu wspaniałych, długoletnich tradycji piwowarskich, służy między innymi otwarta w rybnickim Focusie wystawa pamiątek. Sam Focus stanął przecież w miejscu, gdzie przez dekady warzono piwo.

Browar w Rybniku

Szacowany czas czytania: 06:31

Wspominają browar w Rybniku, jego historię. Wystawa w galerii

Są zdjęcia sprzed wieku, są dawne butelki, do których rozlewano złocisty trunek, a o beztroskim dzieciństwie za murami jednego z największych przedwojennych zakładów w Rybniku, opowiadała córka pierwszego powojennego dyrektora browaru. W rybnickiej galerii przy ulicy Chrobrego, która wyrosła w miejscu dawnego browaru, otwarto dziś specjalną wystawę poświęconą rybnickiemu zakładowi. O browarze – miejscu ze swojego dzieciństwa opowiadała Ewa Maćkowiak, rybniczanka, która nawet urodziła się na terenie browaru przy ulicy Zamkowej.

Ewa Maćkowiak: Urodziłam się dosłownie w browarze, w mieszkaniu rodziców. Dopiero później po mnie 2 lata, urodziła się jeszcze siostra, ale już w szpitalu na Juliuszu. Mieszkaliśmy tutaj – ja 20 lat – a rodzice wyprowadzili się gdzieś z początkiem 1973 roku. Ojciec już wtedy nie był dyrektorem browaru, był dyrektorem do 1962 albo 1963. Zawsze mówiłam ojcu: jak to dobrze, że dostałeś taka dobrą „fuchę”, na co on odpowiadał: sam sobie wziąłem. Nie było wtedy inteligencji, więc człowiek, który miał przedwojenne wyższe wykształcenie, a mój tata w 1936 roku skończyło prawo na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. Tata przyszedł tu do Rybnika, remontował to mieszkanie, długo to trwało, bo 1948 roku mamy się dopiero tutaj sprowadziła, a ja się urodziłam w kwietniu 1949 roku.

Jej ojciec Stanisław Popowicz był pierwszym, powojennym dyrektorem Państwowego Browaru w Rybniku. Był przesiedleńcem z Lwowa, który na tamtejszym uniwersytecie studiował prawo. Po przedwojennym właścicielu browaru niemieckim Żydzie Mullerze otrzymał mieszkanie, do którego ściągnął całą rodzinę. Na terenie zakładu, który wówczas był samowystarczalnym przedsiębiorstwem z własną hodowlą krów i koni, mieszało zresztą wówczas kilkanaście rodzin pracowników browaru. Dla dzieciaków teren zakładu to był najlepszy plac zabaw.

Ewa Maćkowiak: Po całym terenie browaru biegaliśmy, wszystkie zakamarki mieliśmy opanowane, łącznie z budynkami Czasami wolno nam było nawet wpaść do biur, ale to tylko dosłownie tak przelecieć. Nikt nas nie przeganiał, bo wiedzieli, że niczego nie niszczymy. Dla nas to były fajne miejsca do chowania się, biegania. W jednych piwnicach były takie kryształowe lampy zdjęte z mieszkania, bo ona niczego po Mullerze nie chciała, to cała czereda dzieci była sprowadzana, zdejmowaliśmy kryształowe wisiorki, żeby grać w kamyki.

Ewa Maćkowiak, córka pierwszego, powojennego dyrektora browaru

Mieszkanie po dawnym właścicielu browaru Mullerze było ogromne. Ponad 100 metrów, sześć pokoi, trzy przedpokoje, kuchnia, spiżarnia, łazienka i dwie toalety. Część mieszkania rodzina pani Ewy udostępniła nawet innym. – Jak w grudniu dostałam rowerek, to do marca jeździliśmy na nim po mieszkaniu, bo nie było bez progów  – wspomina pani Ewa. Na terenie zakładu mieszkało wówczas kilkanaście rodzin, każda miała dzieci, więc od rana do wieczora było tam niezwykle gwarno.

Matka pani Ewy, wszystkie pamiątki po niemieckim właścicielu browaru chowała w piwnicach, na strychu, ale to ona pierwsza rozpoczęła poszukiwania skarbu, który rzekomo Muller miał ukryć w mieszkaniu.

To mama  wspomniała kiedy w rozmowie, w czasie wizyty jej brata, że w czasie tego naszego remontu mieszkania jeden z robotników z dnia na dzień porzucił pracę i zaczął bardzo wystawny tryb życia prowadzić. Brat mamy podchwycił temat i stwierdził, że ten legendarny skarb na pewno nie jest ukryty tylko w jednym miejscu, w tym który znalazł tam robotnik. Następnego dnia dzieci musiały uważać przy wejściu do jednego z pokoi, bo ich mama namówiona przez brata Antosia, rozebrała wraz z nim 20-centymetrowy próg. Skarbu nie znaleźli, ale dyrektorowo – bynajmniej o poszukiwaniu skarbu nie zapomniała. Innym razem z kolei zrobiła dziurę w ścianie sypialni. Tam też majątku czy kosztowności nie znalazła, tylko dylatację.

Potem za każdym razem, gdy w domu dało się usłyszeć jakiś dziwny, głuchy dźwięk, czy komuś łyżeczka spadła, to żartowaliśmy z mamy, że tam powinna szukać skarbu

– śmieje się pani Ewa.

Browar w latach powojennych zatrudniał kilkaset osób. Pracownicy – powodów do narzekania nie mieli. Oprócz deputatu w postaci piwa dostawali też mięso w uboju, czy mleko. Wszyscy żyli jak rodzina. Wyjeżdżali na wycieczki do Wisły, czy Porąbki, a zimą na kulig do Rud.

Wycieczka pracowników na Wawel/ lata powojenne. Zbiory Małgorzaty Płoszaj

Historia browarnictwa w Rybniku sięga końca XIX wieku, gdy rodzina Muller założyła w mieście browar.  Przez kilkadziesiąt kolejnych lat zakład przechodził w ręce poszczególnych członków rodziny. Zakład na dobre wpisał się w krajobraz miasta – mówi Małgorzata Płoszaj, pasjonatka historii miasta.

Małgorzata Płoszaj: Starsi rybniczanie tak mówili dzieciom, kiedy zbliżała się burza: ooo to beczki w browarze u Mullera kulają. Mam sąsiadkę, której tata pracował przed wojną u Mullera i ona mi dużo informacji przekazała. Jej tata opowiadał  o Mullerach i samym browarze w samych superlatywach, to od niej wiem, że mówiono, że „Mullerka to była fest fajna baba”. O Mullerze to samo mówiono: że był dobrym człowiekiem.

O tym, że niemiecki Żyd traktowany był z ogromnym szacunkiem w mieście świadczy także fakt, iż na jego pogrzeb przyszły tłumy, a w lokalnych mediach, gdzie często dominował antysemicki nurt, dało się przeczytać prawdziwe poematy na jego cześć. Po jego śmierci, browar jako spadem trafił w ręce odległej rodziny Mullerów, bo ostatni właściciel zakładu z rodziny – Zygfryd – nie miał dzieci. Kuzynostwo, odlegli wujkowie i inni dostali więc po małym skrawku zakładu, a na jego czele staje w roli dyrektora Max Richter. Po dobrym i szanowanym Mullerze,  o nowy sterniku nie wypowiadano się dobrze. Nie lubił Polaków, rządził zakładem żelazną ręką. W 1939 roku zakład przeszedł na własność Rzeszy Niemieckiej, a po zakończeniu wojny w mieście ponownie pojawił się Richter, który uzurpował sobie prawo do znacjonalizowanego już przez Polaków zakładu – mówi Małgorzata Płoszaj.

Małgorzata Płoszaj:  W nieznanych mi okolicznościach pojawia się tutaj przedwojenny dyrektor Max Richter, Żyd. Nie wiem, jak przetrwał wojnę, bo to jest dla mnie zagadka. Zjawia się tu w 1945 roku i on wnosi do sądu grodzkiego wniosek o postępowanie, bo on chce  zwrotu browaru. Przedkłada dokumenty,  z których wynika, że jego żona, która zginęła 17 stycznia 1945 roku w Krakowie, przed wojną kupowała udziały od tych spadkobierców.  On przedkłada i tym samym wnosi o to, że ma pakiet większościowy, bo jest jedynym spadkobiercą swojej nieżyjącej żony. I on chce ten browar odzyskać.  Władza już mu tego jednak nie dała.

Małgorzata Płoszaj

A wystawę poświęconą historii browaru można oglądać na pierwszym piętrze galerii do października.

Zbiory Małgorzaty Płoszaj

Zbiory Muzeum w Rybniku

Czytaj także:

REKLAMA