Radio 90 logo

MUZYKA WYBRANA DLA CIEBIE • Cieszyn 95.2 fm • Rybnik 90 fm Słuchaj Online Facebook YouTube Instagram

Święta w PRL-u, czyli jak tworzyło się magię świąt, gdy brakowało wszystkiego…

Facebook Twitter

Święta w PRL-u wyglądały zupełnie inaczej. Wtedy w telewizji nie było "Kevina", a pod choinką nie leżała konsola do gier czy komórka. Zamiast tego były dzielenie się - tym co kto miał i prawdziwie rodzinna, niezwykła atmosfera. Tak święta w czasach, gdy w sklepach brakowało wszystkiego, wspominają przedstawiciele dzisiejszego pokolenia 50 i 60-latków.

Święta w PRL-u

Święta w PRL-u miały inną magię. To było iście duchowe wydarzenie – wspominają mieszkańcy regionu

W kolejce po pomarańcze trzeba było nie raz, nie dwa czekać wiele godzin. Zamiast najnowszej, markowej bluzy, dzieciom własnoręcznie szyło się piżamki, a jeśli ktoś miał gospodarkę – to zawsze przed świętami było świniobicie. Jak obchodzono święta w PRL-u, gdy w domach, sklepach brakowało podstawowych produktów?

Było i smutno i wesoło… – mówi nam Józef Szymik.

Józef Szymik: Były to czasy ciężkie, było smutno i wesoło. Jak człowiek stał w kolejce po wszystko, począwszy od kawy, po pomarańczy na święta, nie mówiąc już o rybach,  to człowiek się w tej kolejce człowiek się dowiedział wszystkiego: o sąsiadach, o miejscowości, gdzie się spotkać, kogo pogrzeb będzie, kto się urodził…

Radio 90: To taki punkt informacyjny.

Józef Szymik: Dokładnie tak. Czasami z nostalgią wspomina człowiek te czasu, ale wrócić do nich wiadomo nigdy byśmy nie chcieli, bo to były najgorsze czasy, ale takie spotkania były fajne. Teraz to samo realizujemy na naszych spotkaniach seniorów, można powspominać różne czasy.

Radio 90: Pan wspomniał o takim luksusie jak pomarańcze…

Józef Szymik: To już nie ma co mówić, bo były tylko na święta. Jak w telewizji mówili, że statek z pomarańczami przypływał do portu, to znaczy trzeba stawać w kolejce, bo na pewno dojadą na Śląsk.

Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Ale nie wszyscy stawali godzinami w kolejce, by chociaż w święta poczuć odrobinę luksusu. Jedni zadowalali się tym, co było.

Zofia Radło: Nie było w ogóle takiego luksusu! Dla mnie luksusem była butelka wina, bo tego nie było w sklepach, był ocet. Przeważnie były śledzie z beczki, to był luksus. Co jeszcze? Upiekło się ciasto drożdżowe i to były wszystkie moje luksusy. A pomarańczy nie widziałam, mandarynek w ogóle, bo nie było, a mnie nie chciało się stać w kolejce za jedną pomarańczą…

Dziś stoły uginają się pod ciężarem jedzenia. Są tony owoców, słodyczy… Kiedyś nawet dwie pomarańcze były luksusem. – Były za to śledzie z beczki – mówi Zofia Radło.

Ale też dzieci potrafiły cieszyć się z drobnostek: z nowych butów, butelki wina….

Zofia Radło: Dzieci wiedziały, że jest jabłonka i jabłka rodzi… i gruszki I to było na stole, a nie żadne pomarańcze, bo dzieci też nie znały pomarańczy.

Radio 90: A co z prezentami?

Zofia Radło: Samemu się wykonało jakiś malutki drobiazg, nieraz się robiło z bibuły, wsadziło się pod poduszkę, a dziecko myślało, że to Mikołaj przyniósł. Oczywiście jak było grzeczne, bo jak niegrzeczne to się tam i rózgę wsunęło.

Ale to czasy, które wspominam z nostalgią, bo czuć było prawdziwą, rodzinną atmosferę – mówi Ryszard Bluszcz:

Ryszard Bluszcz: Była choinka, były prezenty robione własnoręcznie i szczególnie ta magia świąt w rodzinach wielodzietnych, takich jak moja rodzina.

Radio 90: Czyli ile dzieci było?

Ryszard Bluszcz: Nas było sześcioro rodzeństwa. Mama była krawcową, to każdemu uszyła albo piżamkę, albo koszulkę, albo bluzeczkę, także było bardzo dużo radości.

Święta w PRL-u

Liczyła się pomysłowość mam, babć. Czasem prezenty robiło się w przydomowym warsztacie, czasem „czarowało się” przy maszynie do szycia. – Zawsze się coś upiekło, chociaż za cukrem też trzeba było wystać swoje – wspomina Grażyna Skupień:

Grażyna Skupień: Też trzeba było stać. miałam czworo dzieci, chłopców i żeby chłopaki miały prezent, to mama swoją sukienkę albo zasłonki przerabiała na spodenki albo bluzeczkę i to były prezenty, które dawało się dzieciom pod choinkę. Bardzo się dzieci cieszyły, bo miały coś nowego, coś ładnego. Na stole było bardzo skromnie, ale było dużo radości i wesołości. Wszyscy siedzieliśmy przy stole i cieszyliśmy się z tego, że jesteśmy razem, blisko siebie i dla siebie. Dzieci wiedziały, że nie ma wszystkiego, ale można się podzielić jedną bułką i też się z tego cieszyć. Ważne było, że miały buty, że nie przemakały i mało ważne było to skąd one były, za co, ważne że były…

Jeden pomagała drugiemu, jak mógł:

Grażyna Skupień: Czasami ksiądz pomógł, czasami inni ludzie, ale wtedy miało się  szacunek  do innych ludzi, do ofiarodawców. (…) Teraz dzieci mają wszystko, ale nie są do końca zadowolone. Kiedyś dzieci jak coś dostały, to się cieszyły, doceniały. Jak się dostało cukierek, to się odkładało papierek, wkładało się do środka orzech włoski i wieszało się na choinkę, bo nie było bombek. Nie stać nas na to było.

 Czytaj także: 

Najnowsze

R E K L A M A

Polecamy dzisiaj